Dostawy pocisków Tomahawk dla Ukrainy stoją pod znakiem zapytania
W ostatnich tygodniach pojawiły się kolejne wypowiedzi prezydenta i wiceprezydenta USA w sprawie ewentualnych dostaw pocisków manewrujących Tomahawk dla Ukrainy, których użycie miałyby przymusić Rosję do rozmów pokojowych. Jednak ze względu na szereg utrudnień podjęcie tej decyzji przez USA nie nastąpi szybko.
Ukraina wysuwała prośby o dostawy pocisków Tomahawk już wobec administracji Joe Bidena. Temat ten pojawił się też w ostatnich rozmowach prezydentów Wołodymyra Zełenskiego i Donalda Trumpa. Choć pomysł jest forsowany m.in. przez specjalnego doradcę prezydenta USA Keitha Kellogga, to spotyka się z oporem cywilnych urzędników Pentagonu. W zależności od wersji Tomahawki mogą niszczyć dobrze umocnione i chronione cele wojskowe w Rosji w zasięgu 1600 km lub 2500 km. Ukraina nasiliła wprawdzie kampanię uderzeń dronami w sektor naftowy Rosji, ale nie może masowo produkować zaawansowanych pocisków z podobnym zasięgiem i ciężkimi głowicami. Lukę w tych zdolnościach tylko częściowo zapełniają pociski ATACMS i Storm Shadow, używane przeciwko celom położonym do 300 km od linii frontu. Ponieważ jednak arsenał USA został uszczuplony przez operacje w Jemenie i Iranie, dostawy Tomahawków dla Ukrainy byłby zapewne ograniczone do dwóch–trzech wyrzutni LRF-Rogue i kilkudziesięciu pocisków. Ich produkcja, zakup i logistyka mogłyby być sfinansowane przez europejskie państwa NATO. Przekazanie Tomahawków wzmocniłoby pozycję negocjacyjną Ukrainy względem Rosji i byłoby poważną zmianą w podejściu Trumpa do Władimira Putina. Równie istotnym wzmocnieniem dla Ukrainy byłaby ostateczna i wielokrotnie przekładana decyzja Niemiec o transferze pocisków manewrujących Taurus o zasięgu 500 km.

